Czasem budzę się w nocy.
Nie od razu zabieram się do roboty, najpierw kawa.
Z godzinkę podelektuję się projektem. Następnie coś tam zrobię dla domu, rodziny /sprzątanie, nastawię pranie, czasem lecę jeszcze do sklepu/.
Pomału wybieram materiał, oglądam, dopasowuję kolor, struktura i takie tam... I jak już na prawdę nie mogę wytrzymać rzucam się w wir pracy.
I NIKT NIE MA PRAWA !!! MI PRZERYWAĆ BO MOGĘ ZABIĆ !!!
...
Skończone, może jeszcze jakieś poprawki, czasem okazuje się, że pomysł był do dupy i trzeba spruć, zmodyfikować projekt. Nie raz zdarza się, że nic z tego nie wychodzi, wtedy chwytam strasznego doła, wyrzuty sumienia, że czas zmarnowany, czasem materiał...
CAŁE SZCZĘŚCIE, ŻE NIKT TEGO NIE WIDZI
No dobrze już. Zazwyczaj mam fajne pomysły i moje prace się podobają.
Ale teraz nadchodzi czas obserwacji reakcji oglądaczy. Musi być szczerość i pełna akceptacja /wiem, wiem, że czasami się wykluczają, ale ja tego nie przyjmuję/. Za taką postawę oglądacza, jestem w stanie oddać mu wszystko za darmo, dołożę jeszcze serce i duszę.
ALE !!!
Pozostała mi jeszcze odrobina rozsądku. Rękodzieło miało być dla mnie źródłem utrzymania. Powinnam wziąć kasę, albo uczciwy ekwiwalent za włożony materiał i trud. Wymyśliłam sobie sposób na przetrwanie, albo raczej utrwalenie mojego nałogu:
jeżeli nie uda mi się sprzedać, to mogę oddać RĘCZNE DZIEŁO za materiał lub inną przysługę, której wartość będzie dla mnie równoważna.
Powiem krótko, z głodu nie przymieram, zyskałam wielu przyjaciół, moje wyroby same się reklamują, a ja z należnym pietyzmem pielęgnuję swój NAŁÓG !
No to jest właśnie taki knot do sprucia, moja dzisiejsza produkcja.
Aha, to miała być czapka :)))